Wprowadzenie Księdza Piotra Śmigielskiego na Urząd Proboszcza w Miłoszycach (lipiec 2023)

Homilia z kazaniem na wprowadzenie Księdza Piotra Śmigielskiego na Urząd Proboszcza w Miłoszycach

 

2 Krl 4,8-11.14-16a; Rz 6,3-4.8-11;Mt 10,39-42

„Kto miłuje ojca lub matkę więcej niż mnie, nie jest mnie godzien…”  To, co nam Chrystus powiedział o miłości, a co wy­daje się być bardzo skomplikowane i niepokojące, jest prostym następstwem przykazania miłości ogłoszonego przy innej oka­zji, które – jak pamiętamy – brzmi: Będziesz miłował Pana Boga swego z całego serca, z całej duszy, ze wszystkich myśli i ze wszystkich sił, a człowieka – bliźniego – będziesz miłował jak siebie samego.

Są więc dwie miary miłości, a nie jedna. Miłość ku Bogu ma miarę bez granic, aż do ostatecznych możliwości, a miłość ku człowiekowi jest tylko do pewnej granicy i każdy z nas powinien ją wypatrzyć, powinien ją sobie wyznaczyć, bo inaczej dojdzie się do takiego zderzenia, o jakim mówił Chrystus przed chwilą: „Kto miłuje więcej… nie jest mnie godzien”. W tym „więcej” właśnie tkwi granica.

I tu dochodzimy do najbardziej niepokojącego punktu. Dlaczego to „więcej” jest zakazane? Dlaczego ma być złe? Dlaczego ma powodować wykluczenie z Królestwa i odsunięcie się Chrystusa? Ten punkt zresztą rodzi nowe pytania: Czy wobec tego, że nie wolno „więcej”, może być tak, że miłość jest prze­ciwko miłości? Jeżeli miłość pochodzi od Boga, jeżeli On jest Miłością – źródłem, jeżeli z Niego płynie wszelka miłość, to dla­czego jedna niszczy drugą? To przecież On uczynił człowieka zdolnym do miłości i zobowiązał go  do miłości swoim przyka­zaniem.

Dlaczego więc jedna zagraża drugiej? Dlaczego trzeba ograniczać jedną, ażeby uratować drugą? Są to pytania nad wyraz niepokojące, a wyłaniają się z sa­mego serca życia, z samego jego dna. Jeżeli się nadto weźmie pod uwagę dalsze słowa Chrystusa, z których wynika, że trze­ba pewną postać miłości skazać w sobie na śmierć i trzeba ją ukrzyżować, bo kto tego nie uczyni, nie może być uczniem Chrystusa – to już znajdujemy się bardzo blisko granicy sprzeciwu i buntu.

Otóż, cały problem polega na różnicy przeżywania miłości przez Boga i przez człowieka. Bóg przeżywa miłość w sposób dosko­nały. Człowiek natomiast przeżywa ją w swojej słabości i ogra­niczeniu, zniekształca to, co w Bo­gu jest doskonałe. To, że miłość jest z Boga, jest prawdą niepod­ważalną, ale i sposób, w jaki się miłość przeżywa, jest z Boga, i prawo, według którego miłość powinna się realizować, jest z Boga. Człowiekowi wygodniej jest czasem tego nie pamiętać, a kiedy mu się to przypomina, niecierpliwi się i oburza twierdząc, że nikt nie ma prawa wtrącać się do sprawy tak bar­dzo własnej jak miłość.

I tu właśnie zaczyna się nieporozumienie. Człowiek w ciasnym widzeniu życia zaczyna realizować miłość według własnego modelu i na własny sposób, a tutaj zdarza się często przewaga uczucia i namiętności nad dobrą wolą i sumieniem, nieraz wręcz zaprzeczenie roli sumienia. Miłość każe milczeć sumieniu, a na­wet stawia twierdzenie, że jest ponad sumieniem, że sumienie miłości przeszkadza i że ją niszczy. A jednak codzienność naszego życia tak bardzo nam to potwierdza, że miłość powinna mieć sumienie i kierować się jego nakazami.

To jest jedna skaza, a druga polega na tym, że człowiek tak bardzo żyje chwilą obecną i tak bardzo przekonany jest, że tylko to, co ma i co przeżywa w chwili obecnej, naprawdę się liczy. Przeszłość się nie liczy, a przyszłość ma w sobie zbyt wiele niepewności. A to się bardzo wyraziście odbija na ludzkich miłościach. Są niecierpliwe, są drapieżne, zaborcze, są – jak to się mówi – konsump­cyjne aż do zaślepionego egoizmu. Do tego stopnia, że prze­stają uszczęśliwiać, a zaczynają przeczyć samym sobie i za­czynają same siebie niszczyć.

A człowiek nie ma zamiaru z miłości rezygnować i pragnie więcej, więcej i jeszcze więcej – za każdą cenę, nawet za największą cenę, zwłaszcza jeżeli tę cenę będzie płacił kto inny – drugi człowiek, inni ludzie.

I to się może zdarzyć w każdej miłości: w miłości rodziców do dzieci, w miłości dzieci do rodziców, w miłości narzeczeńskiej, małżeńskiej, w miłości pomiędzy przygodnie spotkanym mężczyzną a kobietą i we wszystkich innych układach, jakie są pomiędzy ludźmi możliwe. W każdej tej miłości pokusa będzie usiłowała zniewolić sumienie i może pewnego dnia człowiekowi podszepnąć: każ zamilknąć sumieniu. Nie oglą­daj się na Boga – miłość jest ważniejsza. Nie oglądaj się na przy­kazania – miłość jest ważniejsza. Poświęć człowieka, jego do­bro, jego szczęście, jego spokój, jego przyszłość – miłość jest ważniejsza, masz prawo do życia.

Tu się właśnie rodzi miłość bez sumienia i bez skrupułów. Kiedy to sobie rozważymy, zaczynamy rozumieć, co znaczyły i znaczą słowa Chrystusa: „Kto miłuje więcej… nie jest mnie godzien”. Zaczynamy rozumieć, dlaczego twierdził, że pewne postacie miłości trzeba skazać na krzyż, że trzeba czasem stracić cząstkę własnego życia, aby ją odzyskać. Krzyżuje się bowiem nie samą miłość, ale pewne jej formy i wcielenia, które rozminęły się z Bogiem i sumieniem. Choć to nieraz bardzo boli, na­prawdę nie ma czego żałować, uszczęśliwia bowiem tylko to, co Bóg może przygarnąć jako obraz własnej miłości.

Model praw­dziwej miłości w wielorakich jej postaciach pokazał nam Chry­stus w Ewangelii – łącznie z tą, którą nazwał swoją największą miłością, a zilustrował ją, kiedy dał się z miłości ukrzyżować. Dawał siebie, żeby miłość rosła. Jednak my jakże często nie chcemy dawać siebie, nie chcemy pewnych form miłości ukrzyżować. Nie chcemy wydać na nie wyroku śmierci. Raczej jesteśmy skłonni skazywać na śmierć cudzą miłość, by własną uratować.

I tu jest klucz do tego niepokojącego zagadnienia, które w pierwszym zetknięciu rodzi od razu pytanie: „dlaczego?” Dlaczego nie wolno „więcej”? W tym właśnie pogmatwaniu tego, co w Bogu jest proste, a w życiu ludzkim tak bardzo skompliko­wane – tkwi źródło tej niepokojącej zagadki. Trzeba wejść w śla­dy Chrystusa, który pokazał, że miłość czasem musi się dać ukrzyżować, żeby zostać sobą i żeby sobą obdarzać.

Nasze spotkanie z Chrystusem w Eucharystii jest żywym dowodem, jak ukrzyżowana miłość żywi sobą tych, których kocha, bo to przecież jest owoc tamtego ukrzyżowania, które dla nas ciągle owocuje bogactwem duchowym, radością i poko­jem.

Coś z tej prawdy – jak mówi Chrystus – powinno się  powtó­rzyć w naszym życiu, żeby i owoc naszych ukrzyżowanych mi­łości pożywił, ucieszył, rozjaśnił, rozradował życie tym, którzy z nami i obok nas żyją.

W dniu dzisiejszym, po dwudziestu siedmiu latach kapłaństwa, staję przed wami jako wasz nowy proboszcz, z wachlarzem pewnych niewiadomych na kolejne lata życia i wyzwań pracy duszpasterskiej – oby do końca, jak wytrzymacie ze mną – tak powiedziałem Księdzu Arcybiskupowi.  Będąc na urlopie zdrowotnym, angażowałem się duszpastersko w podwrocławskiej parafii Lutynia, mając kontakt z wiernymi a tamtejszemu Księdzu Proboszczowi, dziękuję za przyjęcie mnie na ten czas do siebie. W dni powszednie odprawiałem msze święte w Wołowie, w którym przez rok mieszkałem dotychczas w domu rodzinnym.

Prawo kanoniczne nakazuje dzisiaj przedstawić kierunek swojej posługi w powierzonej mi przez biskupa parafii.

Przed rocznym urlopem zdrowotnym byłem proboszczem w dwóch parafiach, a teraz kolejna. I to, co powinienem mówić, jest dla mnie najtrudniejsze, bo trzeba coś o sobie, a z tym mam zawsze problem, zatem końcówka tego kazania będzie teraz pierwsza, co daj Panie Boże, ostatnia.

Chcę Wam powiedzieć, bo nikt tego nie wie, że łączy mnie z Wami kilka postaci i faktów. Jako młody człowiek byłem organistą w parafii św. Mikołaja w Stobnie, gdzie kiedyś był proboszczem nieżyjący Wasz dawniejszy proboszcz śp. Ksiądz Antoni Misiukiewicz – a więc święty Mikołaj i Ksiądz Misiukiewicz, do którego szlachetnej postaci jeszcze powrócę kilkukrotnie. Jako wikariusz pracowałem w Nowej Rudzie, też w parafii św. Mikołaja i tam poznałem Księdza Misiukiewicza, był wicedziekanem, aż do zawiązania się pomiędzy nami relacji przyjacielskich, był  nawet moim spowiednikiem. Pracował wtedy w parafii Ścinawka Dolna, gdzie jest pochowany. W kolejnych trzech parafiach wrocławskich byłem wikarym tj: u św. Maksymiliana Kolbego na Gądowie, w kościele Uniwersyteckim i kościele Opatrzności Bożej na Wrocławskim Nowym Dworze. Umożliwiłem tam wtedy Księdzu Misiukiewiczowi posługę w konfesjonale w pierwszych piątkach miesiąca. Moim rodzinnym miastem jest, jak wspomniałem – Wołów. Biorąc pod uwagę pochodzenie, nadmienię, że sięgam swymi korzeniami Archidiecezji Wileńskiej w dawnych granicach II Rzeczypospolitej, skąd i mojego poprzednika księdza Janusza Gilunia, księdza Misiukiewicza i Sługi Bożego Księdza Zienkiewicza.

W dniu dzisiejszym 2 lipca według starego kalendarza kościelnego, w rodzinnym miasteczku mojego śp. Taty Mariana, niestety na terenach utraconych na rzecz Białorusi, uroczyście obchodzony jest Odpust Parafialny tzw. „Budski Fest” od lat przedwojennych w Budsławiu – Sanktuarium Bazyliki Mniejszej NMP Wniebowziętej, gdzie sprawowałem w 1996 roku swoje prymicje. Ludzie mówili wtedy: to nie my opuściliśmy Polskę, ale Polska nas opuściła. To bardzo przejmujące. Podobnie jak miasto Wołkowysk, skąd pochodzi moja Mama. Mimo miejsca urodzenia sądzę, że skąd korzenie, stamtąd i człowiek.

 W seminarium wrocławskim, szczęściem przeogromnym dane mi było związać się dość mocno ze Sługą Bożym Księdzem Prałatem Aleksandrem Zienkiewiczem, znanym z Duszpasterstwa Akademickiego „Wujkiem”, którego proces beatyfikacyjny się toczy. On mnie jeszcze u kresu swego życia prowadził i wierzę, że czyni to nadal. Kto wie, czy nie przyprowadził mnie właśnie tutaj. Teraz twierdzę, że to też zasługa księdza Misiukiewicza. Był proboszczem w kilku parafiach a kiedyś powiedział mi tak: słuchaj, byłem kiedyś proboszczem w Miłoszycach, wiesz jaka to  fajna parafia i jacy dobrzy tam ludzie mieszkają, ot dobrze by było, gdybyś kiedyś tam został proboszczem. Proroctwo? Teraz mając Go przed oczyma, gdzieś z wyżyn nieba, chyba za tym stoi. Dziękuję Tobie  śp. Księże Kanoniku. Dlatego biorąc Księdza Zienkiewicza i Księdza Misiukiewicza jako wzór do naśladowania, chcę, aby moja praca w tej parafii, wespół w Wami oparta była na autentycznych wartościach ludzkich i ewangelicznych, które Oni promowali, ponieważ, na dłuższym dystansie  taka praca posiąść może z pewnością niezaprzeczalną wymowę i będąc najbardziej potrzebną, utrwali się na stałe w pamięci i sercach wiernych; słowa bowiem i argumenty są wygłaszane i zapominane, najmądrzejsze teorie zostają z czasem, obalane, a odkrycia i ich interpretacje kwestionowane, naukowe publikacje zostają niejednokrotnie postawione w spokoju na bibliotecznej półce, bo ludzie napiszą inne, mądrzejsze i bardziej nowoczesne. Jedynie życie zostanie zawsze na piedestale – tylko życie. Tam natomiast, gdzie się człowiek na żywo, na gorąco, co dzień, co godzina spotyka z drugim człowiekiem, liczyć się będzie zawsze to samo, to znaczy niezmienne stare wartości takie jak: dobroć i miłość, życzliwość i cierpliwość, uczynność i przebaczenie. Dlatego jakkolwiek nigdy nie można lekceważyć świadectwa słów, nie wolno odrzucać jakichkolwiek ludzkich osiągnięć, tym bardziej tych wyspecjalizowanych i subtelnych w swej naukowości, to jednak pierwszeństwo zawsze będzie miało życie. I z takim  poczuciem obejmuję tę parafię. Nie wyobrażam sobie też sytuacji, że podołam wszystkiemu, z czym przyjdzie mi się tutaj zmierzyć i pokonać wszelkie wyzwania czy trudności, bo to niemożliwe.

Z podziwem przeglądałem stronę internetową parafii, wczytując się między innymi w jej historię i w to, co do  tej pory zrobiliście wspólnie, szczególnie jeśli chodzi o remont kościoła i plebanii. Wielkie uznania dla Was  i Księdza Kanonika Janusza Gilunia, mojego poprzednika, za to, co dokonaliście i dziękuję Księdzu Januszowi, z którym znamy się od 1996 roku, gdy pracowaliśmy w jednym dekanacie; Ksiądz Janusz jako proboszcz w Radkowie a ja jako wikariusz w Nowej Rudzie, dziękuję Mu za dobre słowa wypowiadane pod moim adresem, które wygłosił między innymi w pożegnaniu z Wami. Zaprosiłem Go na dzisiejszą msze  o godzinie 12.00 ale odmówił o przeprosił z racji wyjazdu na urlop.

Jako jego następca i Diecezjalny Konserwator Zabytków Archidiecezji Wrocławskiej, co prawda nie historyk sztuki ale z dziedziny zabytkoznawstwa i konserwatorstwa, budowniczy plebanii w Pasikurowicach i odnowiciel kościoła parafialnego we Wrocławiu- Ołtaszynie, dostałem medal pamiątkowy – najwyższe odznaczenie  Prezydenta Miasta Wrocławia – Merito de Wratislawia –  Zasłużony dla Wrocławia. Ale to nie jest najważniejsze, choć warto wspomnieć, jeśli trzeba coś o sobie powiedzieć. Nie wszystko mi się jednak udało zrobić, co zamierzałem, choćby ze względu na własne ludzkie słabości. Będę się starał być lepszym z Bożą pomocą i Waszym wsparciem.

Reasumując, po prostu chcę być z wami, chcę być dla was i chcę żeby nam się to udało. Macie, mamy piękny kościół, którym zarządzał przez wiele lat poprzedni proboszcz Ksiądz Janusz Giluń, a przyjął mnie bardzo serdecznie, przekazując formalnie majątek parafialny wobec przedstawicieli parafii oraz Księdza Dziekana Janusza Nowickiego, któremu także dziękuję za życzliwość, i wprowadzenie kanoniczne na urząd proboszcza, przy tym dziękuję księdzu Krystianowi Bałazowi – prefektowi MWSD we Wrocławiu, jednocześnie mojemu współpracownikowi z Kurii. Zaproszony był na dzisiaj do nas ksiądz prałat Jerzy Sieczko długoletni proboszcz w Kostomłotach – mój spowiednik po księdzu Misiukiewiczu, w miarę możliwości, jeśli wyzdrowieje, będzie do nas przyjeżdżał w niedziele i święta do pomocy duszpasterskiej i spowiedzi pierwszopiątkowej – a był przecież u Was na Boże Ciało; przy jednym stole spożywali z Księdzem Antonim posiłki w Domu Księży Emerytów przez 15 lat). Siostra Cecylia, która była także moją zakrystianką we Wrocławiu na Ołtaszynie, wspaniała postać, która się za mnie modliła i modli, teraz łączy się z nami duchowo, bo przeżywa rekolekcje i cieszy się, że tutaj jestem. Dobrze, że są w parafii  katecheci, bo ja choć jestem najstarszym stażem pracownikiem kurii –  i wraz z proboszczowaniem tutaj, nadal nim pozostanę, dlatego nie będę w stanie uczyć religii w szkole więc dziękuję podwójnie Panu Dyrektorowi Mariuszowi Kołakowskiemu za to, że rozwiązuje ten problem i że zmotywował córkę Karolinę do przygotowywania się roli organistki, której też już dziękuję za grę na organach i tym którzy zajmują się świątynią oraz jej dekoracjami. Cieszę się z obecności ministrantów i pomocy szafarzy, bo mam jeszcze trudności z ruchowe z ręką. Proszę obecną Radę Parafialną o pozostanie przy mnie i pomoc w sprawach organizacyjno-duszpasterskich.

Brałem udział w odnowieniu zabytkowej figury waszej – naszej Madonny, przyjeżdżając tutaj kilkukrotnie, ale to chyba zbyt wiele już na dzisiaj.

Dziękuję za przygotowanie świątyni i chciałbym, żeby osoby w to zaangażowane nadal to wykonywały, a co zrobimy jeszcze, to Opatrzność Boża wraz ze Świętym Mikołajem nam dopomoże. Na obecną chwilę odświeżę i odnowię wnętrze plebanii, której remont rozpoczął i prowadził Ksiądz Giluń i za zgodą Księdza Arcybiskupa zamieszkam tam ze swoją chorą mamą, której nie mogę pozostawić samej (a która z najbliższymi uczestniczy w tej mszy świętej). Ksiądz Arcybiskup zaproponował mi jeszcze miesięczny urlop, z którego rezygnuję, bo nie mogę zostawić parafii i sobie gdzieś wyjechać – jeszcze zdążę – mam nadzieję. Czas wakacji wykorzystam na przeprowadzkę, bo nic mnie nie pospiesza. Odczuwam, że mi pomożecie, a ja będę dla Was otwarty na wszystkie wasze sprawy. Dziękuję wam za modlitwę, za obecność na tej mszy świętej, podobnie jak i na innych. (Dziękuję też za wsparcie mieszkańców i przybycie moich poprzednich parafian z Pasikurowic i Ołtaszyna, którzy o mnie pamiętają i pewnie pamiętać będą.)

Pragnąłbym od was tylko jednego, i to wystarczy by zapamiętać z tego kazania: żebyśmy byli razem i żebyśmy wespół zmierzali do Domu Ojca Niebieskiego i tam się kiedyś spotkali, jak napisał w jednym ze swoich homilii, Sługa Boży Ksiądz Zienkiewicz: przy tej samej nieuniknionej bramie wieczności.

Amen.

 

SŁOWO WIĄŻĄCE

I tak w dniu dzisiejszym rozpoczęliśmy, wspólny etap pielgrzymowania do Domu Ojca w historii tej parafii.

Cieszę się i przyjmuję urząd proboszcza, właśnie u Was. Zmarłym proboszczom parafii, wypraszać będę pokój wiekuisty.

Księdzu Kanonikowi Januszowi Giluniowi, dziękuję za przekazanie mi protokolarnie i przejęcie parafii w obecności Księdza Dziekana i przedstawicieli parafii.

Dziękuję tedy księdzu Dziekanowi za kanoniczne wprowadzenie mnie na urząd proboszcza, które nastąpi(ło) o godz. 12.00. Dziękuję księdzu Krystianowi, mojemu współpracownikowi w kurii, jednocześnie prefektowi naszego seminarium duchownego.

Dziękuję siostrom elżbietankom, które tutaj posługiwały przez długie lata na czele z siostrą Cecylią za wsparcie modlitewne. A siostra Cecylia, która przeżywa teraz rekolekcje zamknięte –  wasza dawna zakrystianka, była moją zakrystianką we Wrocławiu gdzie układało się nam wspaniale i z tej przyczyny, cóż szkoda, że jej tutaj nie ma.

Dziękuję wam, drodzy za liczny udział  w Eucharystii i za modlitwę w mojej intencji. Chcę kontynuować wszystko jak było, a na nowe postulaty będę z pewnością otwarty.

Ks. Piotr Śmigielski
Wasz Proboszcz